czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 1



 -Valerie! –krzyknęła a już po chwili usłyszałam jak pojemnik opada z hukiem na stół.
-Chodź tu, natychmiast.
-No już, przecież jestem –zaśmiałam się się wchodząc do kuchni, z rozbawieniem obserwując pojawiające się zmarszczki przy oczach mojej mamy. Zawsze je widać tak dobrze gdy się denerwuje. Uwielbiam na nią wtedy patrzeć.
-Wczoraj zapakowałam ci mnóstwo jedzenia. Nasze przetwory, wypieki –westchnęła kręcąc głową.
-Mamuś –podeszłam do niej i złapałam jej dłonie- wiem, że nie chcesz żebym wyjeżdżała ale to dla mnie naprawdę wielka szansa –przytaknęła ściskając moje dłonie- te studia to moje największe marzenie a dostanie się na przesłuchanie do tego teatru graniczyło z cudem. To moja jedyna szansa i wiem, że chodź perspektywa mieszkania tak daleko cię przeraża to mamo obiecuje nie dac ci powodu byś nie była ze mnie duma.
-Tak bardzo cię kocham córeczko i już jestem z ciebie bardzo dumna –pogłaskała mnie po policzku i ucałowała długo w czoło- ale weźmiesz ze sobą wszystko co przygotowałam  -zaśmiałyśmy się razem.

Pomogłam mamie ponownie wszystko zapakować następnie udałam się na górę dokończyć pakowanie. Za kilka godzin mam samolot a walizki nie spakowałam nawet w połowie. Ale kto by mi się dziwił. Jestem bardzo zżyta z rodziną i ciężko jest mi zostawiać mamę i siostrę . Lecz również mam marzenia. Wielkie naprawdę ogromne i przez połowę mojego doczesnego życia były tylko niewyśnionym snem, który już za kilkanaście godzin miał się ziścić. Przeglądałam zawartość mojej szafy , wyrzucając na łóżko co drugą sukienkę, bluzkę czy spodnie. Nie mam nie wiadomo jak wielkiej szafy a moje ubrania nie są tymi od projektantów. Nigdy na to nie narzekałam i nie mam zamiaru. Jednakże teraz wszystko wydaje mi się nieodpowiednie do nowego życia w NY. Przepakowywałam się kilkakrotnie i poddawałam się w połowie załamana z chęcią odwołania wszystkiego.

Moją uwagę od składania ubrań odwrócił dźwięk wiadomości na skypie. Wstałam zrzucając materiały z kolan i usiadłam przed biurkiem odbierając połączenie od Sophii.

-No cześć  najsłodszy hobbicie na świecie. I jak ci idzie pakowanie? –podniosła się przybliżając do kamerki jakby chciała w nią wejść.
-Tak mnie też miło cię widzieć –wywróciłam oczami na jej komentarz ale zaśmiałam się cicho- za kilka godzin odpłacę się za te wszystkie twoje jakże przemiłe komentarze.
-Też się kocham i naprawdę nie mogę się doczekać . Przygotowałam ci pokój, trochę miejsca w łazience i półkę w kuchni. Zaplanowałam nam wszystkie weekendy chyba do końca życia. I co najlepsze –popukała palcami o blat biurka udając werble – załatwiłam ci już pięć randek . Tak brawo dla mnie! –krzyknęła a moje usta ukształtowały się w jakże wielką literkę o.
-Soph zwariowałaś. Dobrze wiesz że nie szukam faceta. Chce tylko być najlepsza na roku …
-i dostać się do tego teatru bo jest to najlepszy teatr ostatnich czasów z jakże wspaniałym i bardzo utalentowanym właścicielem i reżyserem Stylesem –wyrecytowała za mnie machając przy tym teatralnie ręką.
Przygryzłam wnętrze policzka słysząc to nazwisko, widząc w myślach jego zdjęcie.
-Nie wiem o co tyle szumu z nim. Dobra jest wysoki. Tu ma plus. Przystojny jeśli jest w twoim typie a jest. Wygląda dobrze na zdjęciach  ale przeważnie sprawia wrażenie nadętego bubka. A sama jeszcze mówiłaś, ze niestety ma kogoś.
-Dobra skończ. Może i jest przystojny ale wcale na niego nie lece, jak ci się wydaje –westchnełam kręcąc głową – Jeśli chcesz żebym się wyrobiła na samolot muszę kończyć i wracać do tego syfu na moim dywanie.
-Już  dłużej cię  nie zatrzymuję tylko Leri –spojrzała na mnie z przepraszającym uśmiechem, kręcąc się na krześle – jak przylecisz będę w pracy więc odbierze cię Nate.
Zmrużyłam oczy zaciskając dłoń w pięść pod biurkiem by tego nie zauważyła. Nie lubię go, wręcz nienawidzę. Zbyt wiele razy widziałam jak moja przyjaciółka przez niego cierpi. Zwykły pies na baby który wraca do niej gdy tylko znudzą mu się imprezy i skończą przyjaciółeczki. Dobrze, że tam lece. W końcu przemówię jej do rozsądku.
Zdążyłam tylko rozchylić lekko wargi chcąc coś powiedzieć ale była szybsza. Odmachałam już do ciemnego ekranu. Zsunęłam się na dywan i szybko dokończyła pakowanie.

**
-Spokojnie masz jeszcze godzinę, droga na lotnisko zajmuję czterdzieści minut czyli w zapasie masz około dwadzieścia minut.
-Dobrze wiesz że wolę być szybciej na miejscu. Jeszcze odprawa a po drodze mogą być korki.
-Już wychodźcie i wsiadajcie do auta.

Nasunęłam sweter na ramiona, wciągnęłam buty i ostatni raz obiegłam wzrokiem znajome ściany.  Będzie mi ich bardzo brakowało jak i reszty domu. Tyle wspomnień kryje się w tych kątach, sekretów. Uśmiechnęłam się szeroko widząc zdjęcie naszej trójki. Mam jest cudowną kobietą, wychowała mnie i Bailey na pewne siebie i odważne kobiety. Znaczy ja o sobie już mogę powiedzieć kobieta, B to dziecko czasami rozpuszczone ale kocham ją bardzo.

-Siostra bo zaraz naprawdę się spóźnimy – poczułam jak opiera brodę o mój bark.
- Nie bój się zdążysz na swoją randkę –puknęłam ja biodrem chichocząc cicho – będę tęsknić za tobą nawet nie wiesz jak bardzo – cmoknęła ją w czubek głowy następnie przeczesałam jej włosy.
-Ja za tobą też sis i kocham cię ale nie przyznam się do tego publicznie chyba, że już będziesz sławna na cały świat.
-Wtedy to ja się do ciebie nie przyznam – prychnęłam – i łapy precz od moich rzeczy i pokoju jasne?
-A gdzie ta siostrzana solidarność się pytam.
-Nie narzekaj. Na pewno gdzieś są gorsze siostry.

Chwyciłam jej dłoń i wyszłyśmy przed dom. Z rozbawieniem zapozowałam z nią na spodkach domu by mama mogła zrobić nam ostatnie wspólne zdjęcie przed moim wyjazdem . Jedno poważne a do drugiego skoczyłyśmy jak to miałyśmy w zwyczaju.
Za nim się obejrzałam już siedziałam z nimi w samochodzie zmierzając w stronę lotniska . Droga zajęła nam tyle ile wyliczyłyśmy. By zaoszczędzić sobie kolejnych pożegnań i łez pożegnałam się z nimi przed wejściem na lotnisko. Przez wszystkie procedury przeszłam o dziwo sprawnie i uniknęłam stresu.  Pierwszy lot samolotem. Wielkie przeżycie. I na pewno zapamiętam je na długo. Nie każdy ma okazje siedzieć przy takiej sławie. Wstyd się przyznać nie wiem kim był. Wyłapałam tylko kilka informacji z głośnej rozmowy dwóch podnieconych nastolatek siedzących przed nami. By uniknąć słuchania ich pisków przespałam drugą połowę lotu. Co było również dobrym rozwiązaniem patrząc na to, że kilka najbliższych godzin mam spędzić z Natem. Po spokojnym lądowaniu i  odebraniu bagażu zaczęłam się za nim oglądać.
-Świetnie.

Burknęłam pod nosem zauważając wysokiego i  niestety nieziemsko przystojnego bruneta. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie kartka którą wymachiwał jak oszalały. Ludzie śmiali się czytając napis i rozglądali się zaciekawieni. I jak ja mam do niego podejść. Może niezauważona wymknę się z lotniska wezmę taksówkę i pojadę do mieszkania Sophii bez niego. Gdy tylko pokonałam ostatni schodek skręciłam za resztą ludzi starając się wtopić w tłum. Mój niewysoki wzrok a tym momencie okazał się moim sprzymierzeńcem . Wszystko potoczyłoby się dobrze gdyby ten zakapior nie wyłapał mnie wzorkiem.

- I jest nasza mała Valerie –krzyknął podchodząc do mnie. Brawo Val jesteś w Nowym Jorku od niecałych dwudziestu minut a już zostałaś ośmieszona – Podoba ci się napis? ‘Hobbit z Salinas’ –wyrecytował głośno zwracając tym na nas uwagę kilku dodatkowych osób.
-Schowaj to pacanie – szarpnęłam za kartkę rozdrażniona. Już się policzę z przyjaciółką.
-Zluzuj mała, jedziemy do domu gdzie zmienisz ciuszki na coś bardziej normalnego..
-Ale..
-I jedziemy do klubu. Mamy co oblewać to raz, dwa  lepiej od razu wprowadzać cię w życie miasta.

Przytaknęłam udając, że rozumiem o co mu chodzi. Wolę unikać wchodzenia z nim w dyskusje. Tym bardziej przy ludziach. Pozwoliłam mu wziąć moją walizkę i zaprowadzić do auta. W miedzy czasie napisałam do mamy informacje, że dotarłam.
Jazda z Natem okazała się nie najgorszym  przeżyciem. Spytał jak minął mi lot i odpowiedział na kilka moich podstawowych pytań odnośnie tego miasta. Dał kilka wskazówek odnośnie życia z Sop. Pomógł wnieść do mieszkania torby i pokazał pokój, zostawiając samą na chwilę. Skorzystałam z chwili i dokładnie rozejrzałam się po swoim nowym pokoju. Ściany biały gdzie nie gdzie zszarzałe , potrzebują odnowienia. Łóżko dla dwojga mała szafa i toaletka stojąca przy oknie. Niewiele lecz dla mnie to wystarczy. Skoro to mój nowy pokój będę mogła go podrasować pod siebie. Z uśmiechem na ustach otworzyłam walizkę i wyjęłam ubrania które bardziej nadają się do klubu. Czarne rurki czerwony top i ramoneska. Nie powinnam odstawać ani rzucać się w oczy. Wyjęłam mała czarną torebkę do której wrzuciłam dokumenty portfel i torebkę.

-I jak? – okręciłam się wokół własnej osi czekając na jego komentarz . Uniósł jedną brew mając ręce skrzyżowane na piersi.
-Przydałby się większy makijaż i coś byś mogła zrobić z włosami ale jak na szybko jest w porządku.
-W porządku ? Tylko tyle ?
-Nie marudź, idziesz ze mną więc nie mogę pozwolić byś wyglądała lepiej.
-Byś wyglądała lepiej –odgryzłam się pod nosem zapinając guziki kurtki, wychodząc i nie czekając na niego.
-A ty co? –zaśmiała się gdy ruszyłam w kierunku jego samochodu. Zatrzymałam się rozglądając na boki, przegryzając wnętrze policzka.
-Nie jestem idiotą i nie prowadzę po alkoholu. Jedziemy taksówką i płacimy po połowie –wyszedł na chodnik machając ręką by zatrzymać dla nas pojazd. Miłe zaskoczenie. Zyskał u mnie plusa. Gdy już udało mu się zatrzymać  jedną z miliona przejeżdżających taksówek wsiedliśmy a Nate podał adres klubu.

***
-Valerie –krzyknęła pokonując z gracją bar i już po chwili zamknęła mnie w szczelnym uścisku, co odwzajemniłam od razu.
-Sophia jak ty się zmieniłaś. Wypiękniałaś  i przestań już rosnąć –burknęłam rozbawiona mierząc ją wzrokiem od stóp po czubek głowy. Naprawdę wypiękniała. Czarne falowane włosy do pasa dodające jej uroku. Chodź sam jej uśmiech potrafiłby oczarować wszystkich tu zebranych. Idealna figura i nieprzeciętna uroda uczyniłyby z niej wspaniałą modelkę jednak jest ona artystyczną dusza. Świetnie maluje i jest za do doceniana na studiach . Jej zdjęcia już nie raz ukazały się w znanych czasopismach.
-Za to ty mogłabyś troszeczkę podrosnąć – zaśmiała się na co dałam jej tylko kuksańca w bok.
-Spóźniłam się do tej kolejki.
-W zamian masz niebywały talent – przytuliła mnie jeszcze raz po czym znalazła się w ramionach swojego chłopaka.

Rozejrzałam się. Klub tak naprawdę niczym się nie różnił od tych które są w moim miasteczku. Oczywiście jest większy i na pewno dostane tu  drinki o których nigdy nie słyszałam a nazw nie wymówię.  Usiadłam przy barze odwzajemniając uśmiech barmana.
-Co podać?
-Nie mam pojęcia. Zdaję się na ciebie.
-Nie pożałujesz –mrugnął zalotnie wyciągając szklankę spod  lady. Wlał do niej kilka płynów które po zmieszaniu nabrały łagodnego różowego koloru.
-Nie za mocny nie za słaby. Idealny na powitanie –postawił szklankę na przygotowanej wcześniej serwetce. 
Zmarszczyłam czoło na jego słowa – wcześniej cię tu nie widziałem. Więc musisz być tu pierwszy raz. A ja mam naprawdę dobrą pamięć.
-Tak dziś jest mój pierwszy wieczór w NY. Valerie –nachyliłam się by mógł mnie usłyszeć . Chwyciłam szklankę i delikatnie zamoczyłam usta w alkoholu , oblizując je w zadowoleniu. Ten drink jest przepyszny. Miał rację , nie zamierzam żałować.
-Więc co cie tu sprowadza Valerie? – wycierał szklanki nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Marzenia. Studia ,teatr i przyjaciele.
-To rzeczywiście wiele rzeczy. A jakie te studia i co z tym teatrem?
- Nyada. Nadal nie wierzę, ze się dostałam.
-Skoro tak to musisz mieć talent.
-Okaże się jutro, trzymaj kciuki.
-A co jest jutro? –odstawił szklankę i oparł łokcie na ladzie przybliżając się do mnie.
-Przesłuchanie w Playhouse –wyszeptałam to jakby ti było tajemnicą państwową.

1 komentarz:

  1. Rozdział świetny !! Czekam na następny z niecierpliwością <3

    OdpowiedzUsuń